Ja i mój przyjaciel Euthyrox przestajemy się lubić. A zrobiłam dla niego bardzo wiele. Wygrał nawet walkę z miłością mojego życia - poranną kawą, która to zawsze miała pierwszeństwo w planie dnia. A teraz byłam mu wierna aż nadto: tabletka co najmniej pół godziny przed śniadaniem (zwykle ok.1,5godz.), kawa dopiero po posiłku (ok.2-2,5godz.). Euthyrox - zawsze i wszędzie. i Co? Nic. TSH jak było tak jest za wysokie. No, może spadło odrobinę, ale nie tyle ile potrzeba. To chyba zemsta za powrót to "normalnego" jedzenia. Z mojej diety bezglutenowej pozostało jedynie wspomnienie. Złamała mnie mała, pachnąca, ciepła bułeczka z masełkiem. A potem poszło...jak po maśle:) Chleb, buły, makarony, pierogi, naleśniki, cała gama glutenowego żarcia. A TSH stoi. Coś musi w tym być. Bo kiedy nie jadłam w ogóle glutenu to TSH zaczęło spadać a teraz nic. Pomijając kwestię mojego samopoczucia. Bez glutu jest mi o wiele lepiej, łagodniej. Muszę się w sobie zebrać i zacząć od początku. Wszelkie odstępstwa od planu dnia w tym nie pomagają. Bo np wyjazd do mamy jest nie lada wyzwaniem. O, i jeszcze to Zakopane niebawem. Łatwiej zjeść i ustalić sobie jadłospis u siebie w domu niż gdzieś poza. Ale, dla chcącego nic trudnego. Póki co walczę:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz