Rano wszystko wygląda inaczej, choć nie zawsze lepiej. Wystarczy, że Mama powie, że gorzej się czuje. Jestem przekonana wtedy, że to początek końca. Coś, na co staram się przygotować. Wszyscy żyjemy z dnia na dzień, swój lęk odkładamy najdalej na "za trzy miesiące". Teraz on zbliża się wielkimi krokami. Znowu czuję jak zaciska mi gardło. Panika, która odbiera oddech. Tak dobrze ją znam, że już wiem kiedy przyjdzie. Nie umiem wyobrazić sobie tego dnia, kiedy usłyszymy słowa "wznowa" albo "przerzut". A wiem, że on nastąpi.
Czasami następuje błogi spokój, lęk odchodzi, a wtedy mam poczucie, że mogę żyć swoim życiem. Swoimi głupimi problemami, które tak naprawdę nie mają żadnego znaczenia. Bzdety. Lubię takie życie, normalne, nudne. Czasem tylko obudzę się w nocy z przerażeniem myśląc: czy to już? Wtedy nie mam siły na życie. Chciałabym zasnąć i obudzić się po wszystkim. Niech ktoś zabierze ode mnie...ten kielich (cóż za skojarzenie...) Myślę wtedy, że w najgorszym momencie znajdę siłę, żeby przetrwać. Bóg nie zsyła na człowieka nic, czego by nie zniósł. Ze wszystkiego wyprowadza dobro. Zawsze tak było. Wiem, że wszystko dzieje się z jakiejś przyczyny.
Dam radę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz