Taka krótka myśl.
Czy jest różnica między bezpłodnością a niepłodnością? Dla niektórych pewnie nie, bo im więcej czytam, tym bardziej widzę, że często stosuje się te słowa zamiennie. A dla mnie różnica jest kolosalna. O tym, że jestem bezpłodna powiem dopiero wtedy, gdy ktoś da mi 100% pewność, że nie mogę zajść w ciążę. Usuną mi macicę, jajniki albo zwyczajnie umrę. A dopóki się to nie stanie to twierdzę, że jestem co najwyżej niepłodna. Bo niepłodność dla mnie to stan przejściowy, nieostateczny, jak choroba, którą można wyleczyć. I przede wszystkim to stan, który nie odbiera nadziei.
A pomijając dzisiejszy temat to tak mnie jakoś naszło na nieprzyzwoicie smętne kawałḱi, jak np ten:
Istnieje życie poza ciągłym dążeniem do bycia rodzicem. To życie wypełnia praca, książki (ostatnio namiętny powrót do Tolkiena), dodatkowe projekty, wyjazdy na przemian w góry i na mazury, nudne wieczory przed TV i jakieś pierdołowate czasem problemy typu kolor ścian czy rodzaj parapetu. Grunt, to zachować odpowiednie proporcje :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz