piątek, 5 września 2014

Układ

Czasami mi się wydaje, że mam taki niepisany układ z Bogiem. Coś za coś. On daje zdrowie mojej Mamie a zabiera mi. Ona jest zdrowa a ja nie mam dzieci. Kiedyś w którejś z moich rozpaczliwych modlitw po zachorowaniu Mamy mówiłam Mu, że jestem w stanie oddać wiele za jej zdrowie. Może wziął to na serio?? :) O zgrozo, sprawdza się powiedzenie: uważaj o co prosisz.
Wczoraj późnym wieczorem odwiedziłam moją gin. Ponarzekała, że szkoda, jaaaka szkoda, że się znowu nie udało. Zaznaczyła, że mamy jeszcze dwie próby (żeby potem nie było że nie wykorzystaliśmy wszystkich sposobów) i zapytała: a co będzie jeśli się nie uda?? To ja mam wiedzieć? Ja nie wiem co będzie...wolę o tym nie myśleć, choć coraz częściej dopada mnie myśl, że przyjdzie czas kiedy będę musiała sama przed sobą przyznać, że być może nigdy nam się nie uda. Do tej pory byłam przekonana że będzie dobrze, pewna byłam że to tylko jakaś głupia próba, przyczyna bez przyczyny, nic konkretnego, ot, po prostu się nie udaje. Ale ta moja pewność zaczyna topnieć. Efekt cieplarniany dwóch lat bez powodzenia.
Wracając do wizyty u gin. Stanęło na tym, że próbujemy jeszcze dwa razy, jak się uda to cykl po cyklu, żeby nie tracić niepotrzebnie czasu. Nauczyłam się jednak nie planować niczego i nie nastawiać się na nic, bo potem okazuje się, że coś nie wychodzi a ja jestem kłębkiem nerwów. W ogóle już do tych wszystkich prób i zabiegów podchodzę jak do codziennego mycia zębów. Mechanicznie, bez stresu, bez emocji prawie. Emocje są tylko na końcu cyklu, nadzieja wbrew wszystkiemu.
Jak się wtedy uspokoić? Jak mam przepracować w sobie uczucie kolejnej porażki, zawodu, rozczarowania i coraz większego strachu, że nigdy nam się nie uda? Jak mam nie dopuszczać do siebie myśli, że to moja wina a mój mąż powinien mieć lepszą żonę? Taką, która da mu dziecko.
Z cyklu dobre rady nie-mających-pojęcia-o-niepłodności ludzi: 
1. wyluzuj
2. zajmij się czymś
3. nie myśl
4. odpuść sobie, ale nie odpuszczaj - to złota rada mojej Mamy. Uwielbiam ją. Mam odpuścić, nie martwić się tym, nie myśleć i zająć się czym innym (czyli 3w1), ale: chodzić do lekarza, brać srylion leków, współżyć na zawołanie bądź nie współżyć, bo szkoda marnować materiał na niepotrzebne stosunki, do tego robić iui, szukać innych lekarzy i uwaga, najważniejsze w tym wszystkim - nie stresować się. 
Śmiać mi się chce. A nawet płakać. Podzieliłam sobie ostatnie dni na etapy. Etap I - wstać z łóżka. Najlepsza motywacja to świadomość, że im szybciej wstanę, tym szybciej się znów położę. Zakopię się po uszy, oddzielę od innych i zapadnę w błogą ciszę.
Etap II - przetrwać 8 godzin w pracy. Najlepsza motywacja: patrz etap I.
Etap III - Zrobić co do mnie należy - obiad, pranie, sprzątanie. Ze świadomością jak wyżej: zakopać się, oddzielić, zapaść. 
To dobry plan na przetrwanie. Tylko do niczego nie prowadzi.
Nie mam pomysłu co ze sobą zrobić. Na razie staram się nie zaglądać na forum, bo tam wśród miliona nakręcających się wzajemnie dziewczyn trudno o dystans.
Poza tym ograniczam się do funkcjonowania społecznego na minimalnych obrotach: im mniej ludzi wokół mnie, tym lepiej. Bez zbędnych rozmów na zbędne tematy, pytań, rad, hałasu i wymuszonych uśmiechów.
Dodaję do tego sporo przyjemności: książki, gitara, skrzypce w wykonaniu męża, czyste dźwięki niosące wyłącznie błogość. Poza tym gorące kąpiele, lampki wina, dobre filmy, spokojny sen. Może trochę sportu, słońca, wiatru.
Czyli, jakby nie było, staram się wprowadzić w życie owe dobre rady nie-mających-pojęcia-o-niepłodności ludzi :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz