środa, 26 listopada 2014

Wizyta

Czego można się dowiedzieć o sobie przy okazji wizyty u znajomych? Jak się okazuję, wielu rzeczy.
W niedzielę wieczorem udaliśmy się na kawę do znajomych. Oni: małżeństwo w naszym wieku, z dwójką dzieci. Myślę sobie - zniosę to:) A co! Przecież to tylko dzieci a nie uosobienie moich wszelkich problemów i cierpień. 
Kawa, ciastko, bigos, wino. Zrobiło się miło i przyjemnie, zapewne zasługa dobrego towarzystwa i wina zresztą też. 
W pewnym momencie rozlega się dzwonek do drzwi. M. informuje nas, że mają przyjść też znajomi jej męża. Wchodzi para, ona oczywiście w ciąży. Myślę sobie: wcale mnie to nie rusza, jest ok. Nastąpił oczywisty podział na strefę męską i żeńską. Dziewczyny gadają o dzieciach, porodach, szpitalach, wyprawkach. Chłopaki o nowym terenowym samochodzie kolegi. Ja wolę te samochody, silniki, momenty obrotowe, napędy 4x4.
Wino się kończy, M. dolewa i już mi wszytko jedno o czym rozmawiamy ;)
Czego się dowiedziałam po tej wizycie? Że jesteśmy dobrym małżeństwem. To stwierdzenie mojego męża. Mówi: bo zobacz, u innych to tak różnie bywa, czasami się w ogóle nie szanują, jak można się tak do siebie odzywać? A my jakoś tak zawsze trzymamy się razem. 
I u nas różnie bywa:) Ale są słowa, których nigdy nie użyjemy w stosunku do siebie. Pewnie dlatego, że nie używamy ich też w stosunku do innych ludzi :) Jakoś mnie to bardzo uderzyło, że w małżeństwie można się do siebie odzywać w taki...hmm...nieuprzejmy, wrogi, czasem wręcz ośmieszający sposób.
Zdałam sobie też sprawę, że wcale sobie tak super nie radzę z tą moją ciążą..a raczej jej brakiem. Chyba stosuję mechanizm wyparcia:) Wydaje mi się, że mnie to nie rusza, że tak zupełnie obojętnie przyjmuję do wiadomości kolejny miesiąc bez plusa. I naprawdę w to wierzę. Wierzę w to, że jest mi to obojętne. A tymczasem mąż mnie uświadomił, że gdy zobaczyłam tą dziewczynę w ciąży to wbiłam mu pazury w ramię i wydoiłam od razu cały kieliszek wina. I najlepsze jest to, że w ogóle tego faktu nie przyswoiłam. Ot, taka mimowolna reakcja. Wprawdzie mąż powiedział mi wtedy od razu "jak ja dobrze Cię znam", ale nie odniosłam tych słów do właściwego kontekstu. 
Wszystko, co w tym względzie wiem o sobie samej, co o sobie myślę i jak siebie widzę jest tylko i wyłącznie moim pobożnym życzeniem. Z zewnątrz - pogodzona z niepłodnością, w środku, głęboko w podświadomości stan wiecznej "czarnej dupy". Lepiej byłoby gdybym należała do ludzi, którzy uzewnętrzniają takie emocje. Wtedy jest lepiej sobie z nimi radzić. A jak mam sobie radzić, kiedy nawet nie zdaję sobie sprawy z ich istnienia? Zresztą, to jest odwieczny problem przenoszenia wiedzy na grunt praktyczny. Umiejętność przyjęcia i zastosowania w życiu tego, co zostało przyswojone na gruncie rozumu. Chyba muszę świadomie zacząć nad sobą pracować. Uczyć się, że płodność to nie tylko fizyczność, możliwość zajścia w ciążę i urodzenia dziecka, ale również możliwość "urodzenia" tego dziecka w sercu, przyjęcia go i pokochania z całych sił. Za tą ostatnią myśl dziękuję Ewie:)

PS. Ostatnio gmerając w blogu przez komórkę usunęłam ze dwa komentarze, autorkę (Ewę) przepraszam, nie chciałam :))

4 komentarze:

  1. Znam to uczucie, o którym piszesz. Ja pogodziłam się z nieplodnością dopiero, jak odnalazłam mojego synka. I to też nie od razu.
    Będzie dobrze.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację, że takich emocji nie powinno się dusić w sobie - kiedy się je wypowie na głos, wypłacze i wykrzyczy, wtedy bolą znacznie mniej - i może trochę łatwiej jest się z nimi pogodzić...Dobrze, że masz kochającego, szanującego Cię Męża, z którymi możesz dzielić swoje odczucia i który wspiera Cię w tych trudnych chwilach. Życzę Wam z całego serca cudu narodzin - niezależnie od tego, jaką drogą on nastąpi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mąż wspiera, ale na swój sposób, typowo męski :)
      A co do emocji, to chyba przede mną długa droga, żeby przede wszystkim uświadomić sobie ich istnienie :)

      Usuń
  3. Jakoś mi tak głupio i niezręcznie.. O mnie w poście?;) Ja po prostu uwielbiam wszystko analizować i rozkładać na czynniki pierwsze. W każdym zdaniu doszukuję się drugiego dna i próbuję zrozumieć po swojemu. A co to wypierania myśli.. Tę taktykę stosowałam (i czasami nadal mi się zdarza) przez długi czas. To nic dobrego! Czasami prawda wypowiedziana na głos tylko przed samym sobą pomaga oswoić w nas tkwiące emocje. Temat ciąży u innych osób porusza mnie bardzo, ale w kontekście tego, że ciężarne już wiedzą, kiedy pojawi się na świecie ich dziecko. A ja nic nie wiem.. Dobrze, że Twój Mąż zauważył Twoją reakcję i nazwał Twoje uczucia. Nawet jeśli pójdziecie drogą adopcji, to nie karz siebie za to, że zazdrościsz ciąży. To normalne. Myślę, że trzeba naprawdę długiego czasu, by sobie poradzić z tym ukłuciem zazdrości w sercu. A co więcej.. Nie wierzę, że udaje się to każdej adopcyjnej matce. Myślę, że są takie, które pomimo radości z decyzji o adopcji, będą zawsze tęsknić za ciążą.. PS. Nie gniewam się za te komentarze ;)

    OdpowiedzUsuń