środa, 30 lipca 2014

Bez tematu

Dawno mnie tu nie było. Bo jakoś nie dzieje się nic o czym chciałabym napisać sama do siebie:) dzień za dniem, tydzień za tygodniem. Bez zmian. No może 1,5kg mniej i zwiększona dawka leków. Poza tym czysta przyjemność nudnego życia bez poważnych problemów, walki o życie (Mama), o dziecko (ja) i innych tego typu spraw. Błoga nuda.

czwartek, 17 lipca 2014

Cześć, jestem Euthyrox...

i zostanę z Tobą na zawsze. 
Nagle otworzyły mi się oczy. Jak już się całymi miesiącami nasłuchałam od męża: "Ty to byś tylko spała" albo "Czy ciągle muszę do Ciebie mówić dużymi literami, żebyś zrozumiała" albo "ogarnij się". No i rację ma, bo jak sobie nie trzasnę dwugodzinnej drzemki po pracy to nie funkcjonuję. Albo jak zapomnę wyłączyć żelazka, zakręcić gazu to potem on musi gnać do domu, żeby sprawdzić czy on w ogóle istnieje. Zalać sąsiadów też umiem. 
Pomijając już to, że przytyłam 7kg w 3 tygodnie, jestem wiecznie napuchnięta, napompowana, obcelulitowana, wzdęta i inne tego typu miłe historie. Nagle z rozm.38 (ech, piękne czasy...) dobiłam do 42. Musiałam wydać milion na nowe ciuchy z racji tego, że na stare mogłam sobie już tylko popatrzeć. Dalej: wieczne poczucie zimna, sucha skóra (AZS), włosy napuszone do granic możliwości (grzywa niczym król lew). I coś, co boli najbardziej - niepłodność. 
I wreszcie ktoś wpadł na pomysł, że może warto przy okazji innych badań zrobić TSH. Niedoczynność tarczycy. I mój nowy przyjaciel - Euthyrox, który ma co nieco ogarnąć w tym moim tarczycowym świecie. 
Właściwie to poczułam ulgę. Bo to tak trochę zdjęcie ze mnie odpowiedzialność za mój stan. Nagle okazało się, że to nie moje lenistwo powoduje ciągłe zmęczenie, to nie moja nadmierna miłość do jedzenia dodała mi kilogramów. A nicnierobienie spowodowało, że wyglądam jak pomarszczony shar pei. Nie zwalnia mnie to z obowiązku dbania o siebie, wymogu wprowadzenia diety, która choć trochę sprawi, że będę normalnie funkcjonowała i ćwiczeń, by cokolwiek naprawić w wyglądzie. Wiem, że będzie ciężko, po niedoczynni muszą starać się  dwa razy bardziej, żeby widzieć efekty. 
Na pierwszy ogień idzie dieta bezglutenowa i powiem szczerze, że myślałam że będzie gorzej. Ale powoli się przyzwyczajam, choć czasem tęsknie za pierogami mamusi:) I rosół bez makaronu - dramat:) Zamiast chleba - wafle ryżowe i chleb bezglutenowy, zamiast płatków owsianych na śniadanie - płatki ryżowe z owocami, zwykły makaron zamieniłam na ten bezglutenowy lub ryż, kaszę jaglaną lub gryczaną. Do tego staram się mnóstwo warzyw i owoców. Choć to kwestia dyskusyjna jak zdążyłam doczytać. Różne źródła podają różne informacje: raz trzeba wykluczyć ziemniaki, pomidory, ryby a raz nie. Ciężko się połapać, więc na razie skupiam się tylko na tym, żeby wyeliminować gluten. A w perspektywie jeszcze nabiał. Milusio...
Tak czy siak - na razie walczę.
 

środa, 9 lipca 2014

Błogie lenistwo

Ależ ja się lenię :) Ledwo zdążyłam wrócić do pracy po urlopie a znowu wyjechałam. Tym razem do rodziców...coż za lenistwo. Widoki boskie...
Wyjazd z okazji urodzino-imienin Mamy, zorganizowany w pośpiechu, do samego końca niepewny z racji mojego grafiku w pracy, zobowiązań, zastępstw i innych takich. Stresująco było, fakt, bo Mamie zależało na tym, żebyśmy byli, no i na szczęście się udało. Mama powtarza wciąż "a bo może to moje ostatnie urodziny..", więc jak tu nie pojechać. Najważniejsze, się się udało. Małża zabrałam ze sobą a
raczej sam się zabrał razem z akordeonem i skrzypcami ku uciesze reszty urodzinowo-imienionowego towarzystwa:) Pogoda dopisała na tyle, że wszyscy cierpieliśmy niesłychane męki rozpływając się w słońcu. Nie powiem, że się z tego powodu martwiliśmy. Wystawiłam swe blade ciało na słońce i leżałam, jak to się mówi, brzuchem do góry. Wieczorkiem pojechaliśmy nad jezioro, co zresztą
zostało uwiecznione na zdjęciach. Nie wiedziałam, że te okolice są tak piękne...Pogapiliśmy się na łabędzie, zachodzące słońce, pływające żaglówki - jak w jakimś głupawym romantycznym filmie. Przesłodzone to było do granic możliwości:) Mąż zdążył zaznaczyć, żebym nie oczekiwała, że będzie siedział ze mną na ławce, szeptał mi czułe słówka i obsypywał mnie pocałunkami, bo to nie w jego stylu:) Więc siedzieliśmy na ten ławce w milczeniu, od czasu do czasu uśmiechając się do siebie, starając się odwlec moment powrotu jak najdłużej. Ciężko było wrócić do rzeczywistości.