niedziela, 29 czerwca 2014

Niedzielny chillout

Nie ma nic lepszego niż wolno płynący czas, słońce, powietrze pachnące lasem i poczucie, że nic nie muszę. Niczym niezmącona cisza wiejskiego ogródka i zapach domu, ciepła, chleba - wspomnienie dziecięcych wakacji, rozpoczynającego się lata. Czasem sobie myślę, że mogłabym tak zawsze...
Dzisiejsza wycieczka starym jak świat motocyklem wyluzowała nas na maxa, już wiem co mój mąż widzi w tych starociach:) Pomijając muchy w zębach, włosach, nosie i pszczołę, która wpadła mi pod bluzkę było całkiem przyjemnie. Choć nie jestem zwolenniczką jednośladów (nawet tych nieprzekraczających 40km/h:) muszę skapitulować i przyznać małżowi rację - są boskie:)


czwartek, 26 czerwca 2014

Jak to nazwać?

Mam czasem takie uczucie, dla którego nie mogę znaleźć nazwy. Pojawia się niespodziewanie i zanim zdam sobie z tego faktu sprawę już mnie opuszcza. Jest ulotne, rozmyte, czasem wzruszające...nawet przede wszystkim wzruszające. Najczęściej pojawia się wtedy, gdy przyglądam się ludziom: starszy pan, który swoimi wielkimi, spracowanymi dłońmi próbuje zapiąć coś bardzo małego - ten wyraz skupienia na twarzy, ta nieporadność, pełna mobilizacja; młody mężczyzna, który śmiał się z kawału - w jego uśmiechu było coś ujmującego, wstydliwego, ale takiego w pełni, bez zahamowań; starsza pani, której zabrakło paru groszy w sklepie - takie trochę zawstydzenie, trochę zmartwienie, oczy, które szukają rozwiązania.
Staram się ubrać w słowa to, co ja czuję patrząc na tych ludzi. Trochę tu wzruszenia, roztkliwienia, współczucia, ciepła, wzajemności, troski, podziwu. Dochodzę do wniosku, że w tych wszystkich twarzach jest coś z dziecka, coś takiego...hmm...co jest wspólne dla każdego niezależnie od wieku. Może to tylko kwestia mimiki twarzy, a może uczuć które się na tych twarzach pojawiają: zdecydowania, obawy, mądrości, ufności, radości - tych uczuć, których dzieci się nie wstydzą, które są u nich pełne, niepohamowane, bez względu na to, co wypada a co nie. Chciałabym kiedyś uchwycić jedną taką twarz, żeby móc zapamiętać to, co się na niej znajduje.

niedziela, 22 czerwca 2014

Spokój

Błogi spokój. Nie trzeba mi teraz więcej. Ja, mój T., woda, wiatr i wolno płynący czas.
I tak sobie myślę, że jest dobrze. Aż boję się powiedzieć to na głos. Kolejne badania Mamy w porządku, nie ma wznowy, meta, dodatkowych zmian, czyli czysto. Oby tak dalej.
Jestem po urlopie, wypoczełam, zapomniałam, odprężyłam się. Tak bardzo, że nie umiem wyobrazić sobie powrotu do pracy. A to już w nabliższy wtorek. Szkoda.
Najbliższa wizyta u lekarza dopiero w połowie lipca, więc mam jeszcze trochę czasu, żeby odpocząć i psychicznie i finansowo. Czuję się jak normalna kobieta, której życie nie dzieli się na cykle i stosunki pod dyktando. Może to zasługa urlopu a może po prostu fazy cyklu - pod koniec wrócę do starych nawyków wkręcania sobie jazd:) Wszystko mi jedno.
Jest dobrze. Jest normalnie. Nudna, szara codzienność z problemami, które nie są walką na śmierć i życie.

wtorek, 10 czerwca 2014

Wytrzymam

Dzisiaj jestem w czarnej dupie. Jak co miesiąc. Na szczęście panuję jeszcze nad sobą na tyle, żeby wiedzieć że to minie, że to na chwilę tylko. Człowiek musi się czasem wyczarnodupić na całego, więc pozwalam się tej czarnej dupie pochłonąć. A potem będę miała z głowy. Ot co.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Contra spem spero

To nie jest tak, że się nie cieszę. Cieszę się, bardzo. Zawsze się cieszę, kiedy komuś się udaje, tym bardziej, jeśli długo na to czekał bądź przeszedł przez dramat. Tylko czasem tą moją radość przykrywa jakiś żal, może nawet zazdrość, że innym się udaje a mnie nie. Statystyki mówią, że po ok.2 latach starań 70% kobiet zaczyna mieć objawy typowej depresji. A faceci, wiadomo, oni to jakoś inaczej przeżywają. Mój małżon jakoś z dystansem, w każdym razie nie ma z tym problemu. No wiadomo, on nie ma, bo to ja go mam. To przeze mnie nie możemy zajść w ciążę. Choć staram się unikać jak ognia twierdzeń "to przeze mnie" lub "moja wina" albo jeszcze "problem leży po mojej stronie" to czasem nie umiem uniknąć takiego właśnie myślenia. Na poziomie intelektualnym wiem, że to nie ja nie mogę zajść w ciążę tylko to my nie możemy. Bo ja bez mojego męża nie będę miała tak czy siak dzieci a on beze mnie też nie. To nasz problem.
Ale na poziomie emocji...rozgrywa się we mnie czasem istny huragan. Każda kobieta, która ma to doświadczenie, wie o czym mówię. Całe życie jest podzielone na cykle. To już dawno przestały być tygodnie czy miesiące. Każdy początek nowego cyklu to dramat, wręcz żałoba po dziecku, które gdzieś w mojej głowie się "rodzi" a którego w rzeczywistości nie ma. Potem z dnia na dzień nabieram nowych sił, wmawiam sobie, że tym razem luz, odpuszczam, nie myślę, nie analizuję. Trochę przeszkadzają mi w tym kolejne wizyty u lekarza, ale nie jest źle. Jednak im bliżej końca cyklu tym więcej się dzieje. Zaczynam układać scenariusze, myślę: uda się, nie uda się, uda się, nie uda się...W drugiej fazie cyklu kończy się normalne życie, nie ma sportu, alkoholu ani grama, gorących kąpieli, sauny, nie daj Boże jak coś boli, bo tabletki też nie wezmę, bo a nóż się udało i mogę zaszkodzić dziecku (przypominam: którego nie ma). W głowie toczy się walka między rozumem a emocjami, tym co jest a tym czego bym chciała. I mimo, że nie chcę to i tak się nakręcam, rozpędzam się tylko po to, żeby potem piznąć o ścianę roztrzaskując się w drobny pył z początkiem nowego cyklu. Wszystko od początku.
Wiem, że nadejdzie moment całkowitej rezygnacji, poczucia beznadziei i braku wpływu na cokolwiek. To jest moment, w którym się odpuszcza. Ta właśnie chwila kiedy zdajesz sobie sprawę, że nic z tego nie będzie, niezależnie od ilości wizyt u lekarzy, przyjmowanych leków czy odbytych pod rozkaz stosunków. Tylko co wtedy mi zostanie? Jeśli zawiedzie mnie nawet ta nadzieja, którą jeszcze dzisiaj mam wbrew wszystkiemu.

wtorek, 3 czerwca 2014

O samotności we dwoje słów kilka

"...i będziecie żyli długo i szczęśliwie aż do dnia kiedy zdasz sobie sprawę z tego że w związku można być jeszcze bardziej samotnym niż w samotności i zobaczysz lenia na kanapie i będziesz miała milion rzeczy do zrobienia i zrobisz je sama i pękniętą szybę w aucie też sama...i wszystko będziesz robić tak jak teraz sama plus prać gacie i skarpetki ....i się zdenerwujesz w końcu sama na siebie, że swojej samotności nie czerpałaś garściami jak miałaś okazję...."
Moja Przyjaciółka jest samotna. Cierpi z tego powodu. Powyżej słowa, które miały ją pocieszyć:)Wizja, którą roztoczyła przed nią Przyjaciółka nr 2 raczej nie należy do pięknych. Ale to czysta rzeczywistość. Wydaje nam się, że mając u swego boku kogoś bliskiego już zawsze będzie nam dobrze. A okazuje się, że są momenty i sfery życia, w których zawsze będziemy sami. Jak to śpiewa Monika Urlich .."gdy ból skrzywi bladą twarz to i tak zostaniemy z tym sami." Nikt za nas nie będzie cierpiał, nie zniesie bólu, samotności, lęku..nie przeżyje życia. I choć może wtedy być z nami, to nie uniesie tego Krzyża za nas...
Nie wiem czy to pocieszające czy dołujące. Z jednej strony to strach, że nie dam rady a z drugiej to czerpanie z życia pełnymi garściami uczuć, emocji, wrażeń, przeżyć, wspomnień. Bo przecież w życiu są też piękne chwile, których raczej nikomu oddawać nie chcemy. I cieszę się z tego. Czasem sobie myślę, że czeka mnie wiele chwil, których wolałabym nie przeżyć. Że to nie jest jakiś bzdet nieokreślonej przyszłości, coś co będzie, ale "kiedyś", przy czym to "kiedyś" to jakby inny świat, rzeczywistość, która jest obok i ja nie muszę w nią wchodzić. A tymczasem to już się dzieje, te ciężkie chwile dzieją się teraz, w różnym stopniu i o różnej wadze pojawiają się i znikają, po to, żeby zostawić po sobie doświadczenie. Dzięki temu jestem tym, kim jestem. I mam świadomość, że cokolwiek się wydarzy to dam radę. Po pierwsze dlatego, że nie mam wyjścia:) a po drugie dlatego, że jest to tylko element, kolejny etap, który minie.
"Cze­mu ty się, zła godzino,
z niepot­rzeb­nym mie­szasz lękiem?
Jes­teś – a więc mu­sisz minąć.
Mi­niesz – a więc to jest piękne."

Taki oto wywód marny na dzisiaj.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Wbrew pozorom

Rak leczy. Fakt, który dla człowieka zdrowego jest całkiem nie do przyjęcia. Ale większość chorych, którzy choć odrobinę się zastanowią, zawsze znajdą coś, co choroba wydobyła na wierzch, co zmieniła i naprawiła. Dziwne...
Nowotwór to nie choroba jednego człowieka. To choroba całej jego rodziny. Bo co z tego, że to moja mama ma raka, skoro i ja odczuwam ten ból? Pamiętam jak dziś dzień diagnozy. To był strach, który nie pozwalał oddychać, blokował jakiekolwiek racjonalne myślenie. Panika tak wielka, że trzęsły mi się nogi. Zapomina się wtedy co to jedzenie i sen. Parę kolejnych dni to etap poznawania wroga, najczęściej wyszukiwaną frazą było: carcinoma microcellulare. Następne dni to etap szukania ratunku - najlepsi lekarze, szpitale, leczenie. A potem została tylko nadzieja...że z nami będzie inaczej, że te pieprzone statystyki w naszym przypadku się nie sprawdzą - "mediana czasu przeżycia w tym wypadku wynosi 18 miesięcy", a potem jeszcze "3-letnie przeżycie uważa się za całkowite wyleczenie". Więc trzymam się kurczowo tego czasu. Na razie mamy za sobą 17 miesięcy...I okazuje się, że dzięki chorobie temu staliśmy się rodziną. Tak naprawdę.

niedziela, 1 czerwca 2014

Początki bywają trudne

Jak spojrzałam na swój profil to trochę się zdziwiłam... "Na bloggerze od sierpień 2013r." ?? Nawet nie zapamiętałam tego faktu. Czyli, że już wtedy musiałam coś kombinować, szukać, potrzebować, sprawdzać...żeby od czasu do czasu uzewnętrznić to co wewnętrzne. Nawet nie wiem jak się w tym wszystkim połapać..raaany, jakieś mi się tu rzeczy wyświetlają:) 30-letnia nieogarnięta internetowo baba wzięła się za pisanie bloga..phi:) Trochę tęsknię za starym wyświechtanym zeszytem grubym na miliard stron, zapisanym od początku do końca. Tylko kiedy to było, wieki temu..
Tak czy siak - oto jestem..sama dla siebie, ale cieszy mnie ten fakt niezmiernie.