czwartek, 19 listopada 2015

O żesz Ty...


Wieki nie pisałam. Trochę specjalnie, trochę z przekory. A trochę dlatego, że wątek przewodni bloga zaczął mnie...wkurzać. Nie chce mi się już o tym myśleć, choć myślę codziennie. W temacie dziecio-robienia nic się nie dzieje. W sensie, nic medycznego, bo próby naturalne trwają w najlepsze. Ale ja TO mam - mam najlepszą na świecie antykoncepcję, 100% skuteczności - moja własna immunologia. Polecam każdemu, kto decyzję o poczęciu odkłada na kiedyś tam. Tak więc ja i mąż działamy zupełnie full natural coraz mniej myśląc o tym, żeby się udało. Bo chyba coraz mniej wierzymy, że się uda :)

 
W międzyczasie byłam u lekarza, zrobiłam histeroskopię, tenże lekarz zaproponował in vitro, dając do zrozumienia, że nic innego nam nie zostało. Proponując jednocześnie ivf bez mrożenia zarodków, skoro tego nie chcemy. Nie powiem - zasiał we mnie wątpliwości, że a może jednak. Ale co tam...póki co nie dzieje się nic.
ŻYJEMY! Robimy to, na co mamy ochotę - kupujemy z mężem kolejne stare motocykle, robiąc sobie przy tym często wycieczki. Spędzamy całe dnie poza domem - czasem razem, czasem osobno. On w garażu dłubie przy starociach, ja na ściance wspinaczkowej, walcząc z grawitacją i swoją własną ułomnością. Tak, poszłam na ściankę. W sumie trochę przez przypadek, choć miałam to w planach. Ale problem był taki, że do tego trzeba dwojga :) Mąż - absolutnie to nie jego klimaty, znajomi też nie bardzo. Aż w końcu odezwała się do mnie dziewczyna, której partnerka musiała zrezygnować i oto jestem :) Dopiero zaczynam, to pierwsze tygodnie. Uczę się, staram się, choć ostatnio mam wrażenie, że stoję w miejscu, czasem się poddaję, nie mam siły, nie chce mi się i po ludzku boję się wisieć 17m nad ziemią. Ale nie zrezygnuję. Bo to dla mnie oderwanie od rzeczywistości. Skupienie myśli i działań na jednym. Wtedy czuję się naprawdę wolna od wszystkiego, co niepotrzebne. Bez zbędnego balastu w postaci użalania się nad sobą i swoją marną egzystencją niepłodnego człowieka. Jedyne o czym wtedy myślę to jak dobrze złapać, żeby nie odpaść, gdzie postawić nogę, żeby się dobrze wybić. A potem czuję już tylko słodki ból wszystkiego - nóg, rąk, pleców, karku, dłoni. To jest uczucie, którego można doświadczyć także w górach - absolutnej wolności od tego, co nieważne. Tam istniejesz tylko Ty i droga, którą masz przejść, trud, wysiłek i radość z kolejnego etapu. To nie szczyt jest ważny a droga, którą się pokonuje i to, co w tą drogę się wkłada. Tam też pokonuje się siebie, czasem wręcz zmieniając się o 180 stopni. Na jednym z blogów przeczytałam takie słowa:
"Kocham góry tylko trochę za piękne widoki, za ich ciszę, oderwanie od codzienności, niezmienność, potęgę i majestat. Dużo bardziej kocham je za to, co robią ze mną, z czym pozwalają mi się zmierzyć, co we mnie wyzwalają. Za to, że właśnie tam, w górach jestem najlepszą wersją samej siebie." (za: www.tatry-dla-sredniozaawansowanych.blogspot.com) I to jest w 100% prawda. I zgadzam się z każdym słowem i każdym przecinkiem w tej wypowiedzi. Nie umiałabym lepiej tego powiedzieć - ja z moim marnym zasobem słów i umiejętnością wyrażania myśli :)
I teraz tego właśnie się trzymam. Żyję, uczę się, szukam, czerpię z życia tyle, ile mogę. Nie stoję w miejscu, licząc na cud. Nie chcę ciągle czekać, zatrzymać się, odkładać życie na potem, na bliżej nieokreślony czas, dążąc cały czas do jednego - bycia matką. Kłamałabym, gdybym powiedziała, że jest mi z tym łatwo. Że nie boli mnie życie z niepłodnością. Ale chyba się z tym pogodziłam. Nie zrezygnowałam z marzeń o dziecku, ale przyjęłam i oswoiłam myśl, że jestem niepłodna. Nie powoduje ona we mnie jakiegoś żalu, poczucia winy czy pretensji do siebie. Nie determinuje całego mojego życia. Nie sprowadza mnie wyłącznie do biologicznej roli spłodzenia i wydania na świat potomstwa. Mam wrażenie, że przez ostatnie parę lat ja sama siebie tak widziałam. Jak samicę, o której wartości decyduje tylko to, czy urodzi czy nie. Co za bezsens :) Bezsens straszny, ale wiem też, że wiele z nas tak o sobie myśli. I chyba trzeba po prostu przejść ten etap, swoje przeżyć, przemyśleć i przetrawić, żeby to zrozumieć. Dzisiaj wiem, że życie weryfikuje nasze poglądy na wiele spraw. Sama przeszłam drogę od myślenia, że nie ma dla mnie różnicy czy moje dziecko będzie moje w sensie biologicznym czy nie - do myślenia że jednak nie jestem gotowa na adopcję. Od twardego trzymania się zdania "nie dla in vitro" w naszym życiu - do zastanawiania się nad tym. Nie wiem jaki będzie finał tej historii. Być może będę matką, która sama urodzi swoje dziecko. Być może inna kobieta wyda je na świat. A być może zostaniemy już tylko we dwoje. Ups, czworo - ja, on, góry i motory :) Każde zakończenie będzie dobre. Bo będzie nasze. Bo będzie wiodło wybranym przez nas szlakiem :)

3 komentarze:

  1. Zaglądałam tu co jakiś czas i bardzo czekałam na jakieś info od Ciebie :) Faktycznie długo Cię nie było, ale za to wróciłaś z postem tak mocnym, prawdziwym i szczerym, że tak naprawdę to już nic dodać, nic ująć :) Masz rację - każda droga będzie dobra, bo będzie Wasza. Najważniejsze jest, żebyście byli na tej drodze w zgodzie ze sobą i szczęśliwi. Życzę dobrych wyborów i mam nadzieję, że już nie pozostawisz nas bez wieści na tak długi czas :) Pozdrawiam ciepło (Bajka od Bąbla w nowym blogowym wcieleniu)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że jesteś :) często zastanawiałam się co u Was :) Teraz postaram się częściej pisać :) buzaki

      Usuń
  2. Fajnie, że w końcu się odezwałaś:) Nie zostawiaj nas już na tak długi czas!
    Uśmiecham się czytając, co u Ciebie.. :) Góry, góry.. Wiesz, że ten temat jest mi bliski :) Ja górami zachłysnęłam się prawie dziesięć lat temu i też miałam czas, ze nic innego nie było ważne, tylko to, by w kolejny weekend znowu postawić nogę na górskim szlaku. Ostatnie dwa lata są nie są tak bardzo intensywne. Nie zawsze mam ochotę na wyjazdy. Czasami trochę żałuję, że coś się zmieniło, a z drugiej strony - nic na siłę.
    Cieszę się, że znalazłaś swój azyl. W górach myśli się inaczej. Liczy się tu i teraz. Wszystko inne zostaje daleko w dole.
    A co do bezdzietności.. Wielokrotnie rozważałam, czy potrafię zrezygnować z dziecka.I z całą pewnością mogę teraz powiedzieć, że "Nie! ".
    Hmm.. Zazdroszczę Ci Twojej siły.. Z Twojej wypowiedzi bije wielka dojrzałość!

    OdpowiedzUsuń