sobota, 6 grudnia 2014

W drobny pył

Z pozoru niewienna, krótka wymiana zdań doprowadziła mnie na skraj wytrzymałości. Nic nie znaczące słowa. Ot, małe nieporozumienie. 
Coraz gorzej się czuję, mam wrażenie że ja i moje ciało to dwie żyjące własnym życiem istoty. Odrębność, nie jedność. Sama nawet zaczęłam siebie tak postrzegać. Ja i ono - moje ciało, które zjada siebie od środka. Kanibalizm - medycznie zwany chorobą autoimmunologiczną. Niby jestem zdrowa, funkcjonuję normalnie, pracuję, wyglądam może i nie najgorzej. A w moim ciele trwa nieustannie zmasowany atak na własne komórki. Na co nie spojrzę - nie działa jak należy...


Czasem czuję jakbym rozpadała się na drobne kawałki, na najmniejsze kawałeczki świata, drobny pył. Nie mam kontroli nad własnym ciałem, nie mogę tego powstrzymać ani zmienić. Boli mnie wszystko, całe ciało razem i każdy centymetr z osobna. Ciągle coś mi dolega. Mam 30 lat a czuję się jak staruszka. Do czego to doprowadzi? Jak mam zajść w ciążę, kiedy mój organizm atakuje nawet własne komórki? Jak będzie wyglądało moje życie? Na co jeszcze zachoruję? Czasami jestem tym tak przerażona, że boję się myśleć o przyszłości. Nikt mi nie powiedział co robić i jak się leczyć. Nawet nie usłyszałam co mi jest! Można podejrzewać hashimoto, można niedoczynność, jakąś wadę układu immunologicznego, za dużo tego, za mało tamtego...też mi odkrycie! Jedyne co dziś czuję to rozgoryczenie, żal i wielką pustkę w głowie. Nie wiem co mam robić. I tak każdego dnia oddziela się kolejny kawałek mnie. Jestem tym przytłoczona, zdezorientowana i przerażona. 
I tymi odczuciami chciałam podzielić się z mężem. I zostałam odrzucona, podsumowana jednym zdaniem, odepchnięta, a moje uczucia nazwane wymysłami i "nakręcaniem się". Czuję jakbym zrobiła coś złego, jakbym nie powinna czuć. To jedno zdanie pokazało mi moją samotność. Fakt, że ze swoimi uczuciami i bólem zawsze jestem sama. Tylko ja mogę je przeżyć, zrozumieć i "przerobić" w sobie. Nie liczę na to, że ktoś mnie zrozumie, powie "wiem co czujesz". Wystarczy mi tylko to, że zostanę wysłuchana. No, może jeszcze potrzebny jest czasem jakiś frazes typu "będzie dobrze" albo "jestem z Tobą". Mój mąż zawsze powtarzał, że mogę mu powiedzieć wszystko, bo komu innemu jak nie jemu? Mam tak wielki żal w sobie, że nie mogę się pozbierać. Ten żal ściska mi gardło, a rozczarowanie zatyka usta, żebym już nigdy nie próbowała wołać o wsparcie, nazywać uczuć i wypowiadać potrzeb. Miał być moim przyjacielem, powiernikiem, opiekunem. Obiecał mi wsparcie, pomoc i swoje ramię na wszystkie złe chwile. 
Mój przyjaciel rozum podpowiada mi, że to tylko chwilowe, że to drobne nieporozumienie, że może on nie chciał, nie wyczuł sytuacji, a we mnie grają hormony, stres, przemęczenie, przewrażliwienie. Pewnie tak jest, ale dzisiaj czuję się jak wariatka, która widzi coś, czego nie ma, a całe swoje "bycie" opiera na złudnych wrażeniach. Na emocjach, które nie powinny istnieć, których nikt nie potrzebuje. 
Kartka czy klawiatura przyjmie wszystko. Zatem niech chociaż tu popłyną wszystkie moje łzy.



8 komentarzy:

  1. Kochana... krótko mówiąc - będzie dobrze!!! Dłużej - oj znam to uczucie... zarówno to związane z organizmem, jak i z "wkręcaniem sobie". po pewnym czasie jak patrzę na siebie, to faktycznie są momenty, gdy sobie wkręcam, gdy jest jakiś słabszy dzień, gdy każdy powód to dobry powód, by rozpętać wojnę... często nieświadomie oczywiście...
    nie wiem, czy to wina naszych hormonów. ale myślę, że każdy ma prawo do gorszego dnia, ma prawo do tego, by poczuć się słabszym i szukać wsparcia... i myślę, że na spokojnie spróbuj porozmawiać o tym z mężem, by następnym razem wiedział, że odstawienie Ciebie to żadne rozwiązanie problemu. bo czasem problem trzeba rozwiązać w sposób tej drugiej strony :) myślę, że sie dogadacie i zrozumiecie :)

    a co do walki z własnym organizmem. przyznam, że sama jestem na etapie poszukiwać, co zrobić, by było lepiej. mój M. co prawda twierdzi, że to nie u mnie jest problem, ale ja wiem, że jeśli jest niedoczynność, jeśli jest hashimoto, jeśli mam problemy z krzepliwością, to znaczy że coś nie gra i że nie wystarczy wziąć jednej pigułki i będzie ok. zwłaszcza, że cały czas czuję się zmęczona, niewyspana, o braku dłuższej koncentracji nie wspominając. myślę w kierunku zmian żywieniowych, może jakieś diety eliminacyjne, może jedzenie bardzie bio, może po prostu bardziej regularne i domowe... jak nie poczuję się lepiej, to przecież za kolejne np pół roku mogę wrócić do starych nawyków... wszak to mi nie zaszkodzi :)

    Trzymam kciuki za lepsze jutro! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki za dobre słowo:) Z mężem oczywiście porozmawiałam jak się trochę uspokoiłam. Najpierw zareagował we właściwy dla siebie sposób, ale przemyślał i postanowił poprawę:)
      Co do zdrowia. Całe to moje załamanie wzięło się stąd, że naczytałam się o hashi niesamowitych historii. Nagle zrozumiałam przyczynę wszelkich swoich problemów. Dotarło do mnie jak wszystko jest ze sobą powiązane.I, wniosek jest jeden, trzeba to zmienić:)
      Poszukaj sobie w necie nt diety paleo, jest bdb przyhashi, niedoczynności i w ogóle chorobach autoimmunologicznych. Polecam też blog tłuste życie:) Wiele cennych informacji tam można znaleźć

      Usuń
  2. Przeczytałam Twój post kilka razy i nie wiedziałam, co Ci napisać. Chyba każda z nas przeżyła zawód spowodowany tym, że mąż nie wyczuł nastroju, nie postąpił tak, jak tego oczekiwałyśmy, zbagatelizował nasz problem.. Nam świat się zawalił, a nie ma nikogo, kto by to zrozumiał.. To jeszcze bardziej potęguje nasz ból i rozpacz. Po czasie przychodzi myśl, że to zachowanie męża nie było celowe, że po prostu nie zauważył sygnału, który do niego wysłałyśmy. Ciężkie dni były, są i pewnie będą się zdarzały.. Ja też czasami sobie wkręcam różne rzeczy. Taka nasza kobieca przypadłość.. Przytulam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wsparcie najbliższych jest chyba w tym najważniejsze a jak najbliżsi nie bardzo chcą go udzielić to kończy się właśnie tak. Wiem, że mąż nie chciał mnie urazić, ale moja reakcja była mimowolna, może po prostu musiałam się wypłakać:) będzie lepiej:)

      Usuń
  3. Przerabiałam to na swój sposób z moim mężem. Czasami gromadziło się tego tak dużo we mnie i chciałam to wyrzucać. Tak na prawdę to w którymś momencie straciłam rachubę i ciągle nawijałam o moich omamach, objawach, obawach itd. W dodatku nie zastanawiałam się jakie to ma skutki w drugą stronę. Nie przeszło mi przez myśl, że on też przez to przechodzi i to jest nasza sprawa a nie moja. Doprowadziłam do "przeciążenia systemu" i poważnej rozmowy, która dała mi do myślenia.
    Wytłumaczył mi to mąż tak: faceci mają taki tok myślenia: jest problem - muszę go rozwiązać, jeśli nie mogę go rozwiązać jestem do dupy i bezradny. Czyli mamy faceta bezradnego i jeszcze dorzuca mu się kolejne zmartwienia i np. moje ulubione "nie uda się" - to każdy oszaleje, prawda? Teraz jestem już wyczulona na jego potrzeby, staram się myśleć też o nim.
    Poza tym poruszyliśmy ten problem na spotkaniu z psychologiem działającym przy klinice. Mąż powiedział, że dla niego to jest jak chodzenie po górach. Próbuje mnie wyciągać z każdego doła, bo ja nie mogę się zatrzymać, jak ktoś się zatrzyma w górach to już nie dojdzie na szczyt. A Pani psycholog powiedziała, że w tym przypadku ja sama mam wejść i jego zadaniem nie jest mnie tam wciągać na siłę. Na co mąż: to co mam robić? A pani psycholog: to o co żona prosi. A ja chcę aby powtarzał mi tylko: "wszystko będzie dobrze".
    I na sam koniec, warto skorzystać z takiej pomocy psychologa. Szczególnie już na początku gdy pojawiają się jakieś problemy. Można przepracować wiele spraw i rozwiązać je na początku. Znam związki które nie przetrwały tej walki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój mąż raczej z tych, którzy do problemu podchodzą właśnie zadaniowo, ale też nie odbiera osobiście porażki. Wg niego człowiek powinien robić wszystko, co może i na co ma wpływ a resztą nie powinien się zamartwiać. Zawsze mi powtarza, że sprawami, na które nie mamy wpływu nie warto się zamartwiać, bo to prowadzi do niepotrzebnego stresu. I tak właśnie podchodzi do tematu ciąży. A ja właśnie lubię sobie pomarudzić, poroztrząsać. I po prostu potrzebuję tego, żeby mi powiedział "wszystko będzie dobrze" Po ostatniej sytuacji trochę pogadaliśmy i jakoś widzę, że się stara:)

      Usuń
  4. Mężczyźni chyba po prostu nadają na trochę innych falach. Ja też niejeden raz poczułam się przez mojego M. - mówiąc kolokwialnie - kompletnie "olana", kiedy wyłuszczałam mu jakąś kwestię, a on odpowiadał, że ma dość wałkowania w kółko tego samego tematu i rozbierania go bez końca na czynniki pierwsze. Może to po prostu inny rodzaj wrażliwości (a czasami niestety jej brak), może próba poradzenia sobie z problemem w myśl zasady "jeśli się o nim nie mówi, to tak naprawdę on nie istnieje"...

    Na szczęście - tak jak piszesz - możesz "wygadać" się tutaj, w wirtualu. A my przynajmniej postaramy się zrozumieć, wesprzeć i nie bagatelizować...Ściskam mocno i życzę poprawy nastroju :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, mężczyźni nadają na troszkę innych falach, ale to wcale nie znaczy, że jest źle. Czasami ich chłód, stanowczość i nie rozdrabnianie się nad pierdołami tylko pomaga, więc nie ma co narzekać. Mąż stara się teraz jakoś ogarnąć moje nakręcanie się :)

      Usuń